Wybrane listy Czcigodnego Sługi Bożego Serafina

List do siostry, Marii Kaszuby – 18 III 1935 r.

+ Kochanie Moje !

Zacznę od gratulacji – naturalnie awansu na kierowniczkę, bo do tego czasu już pewnie nią jesteś a przynajmniej spełniasz tego rodzaju funkcje. No no – ale zresztą prawdę mówiąc ten zaszczyt należy Ci się z wieku i urzędu a raczej lat służby.

Ciekawym, czy długo posiedzisz w tym Bełżcu. Napisz mi jak się tam czujesz, jakie warunki miejscowe, bo dotychczas nie mogę sobie ani rusz wyobrazić mojej Koch[anej] Grubulki w nowej roli.

Przypominam sobie coś jak przez mgłę, że pisałaś mi list i kartkę, może to było nawet więcej niż raz – z domu także coś było zdaje mi się na pseudoimieniny. Tatuś też pisał – bodaj czy i nie Mama – a ja na to nic – ani mru mru.

Aż mi mróz po kościach przechodzi, na wspomnienie, że całemi miesiącami nie mieliście ode mnie złamanego słówka.

Ale trudno – ja sam nie wiedziałem jak mi zleciał taki spory kawał czasu.

Co tu dużo gadać – jestem już po egzaminie – tym wielkim, którego się bałem, bo to rzecz poważna – prawie połowa a może i połowa odpada. Poszło nadspodziewanie dobrze, za co dzięki Bozi. Jeśli mówię, że „nadspodziewanie” nie znaczy to, żebym kusił P. Boga – pracowałem bardzo intensywnie i z całą satysfakcją ale też i opłaciło się. Najpierw był egzamin pisemny klauzurowy – ustny we środę.

Przez kilka dni następnych nie chciało mi się zabrać do niczego – nawet do listu. Dłużej ta siesta trwać nie może, bo 26 jadę z rekolekcjami do Rozwadowa. Zaprosił mnie Gustek do swoich wychowanków i do Handlówki 2 sesje po 6 nauk. toteż muszę się zabrać do roboty, choć już innego rodzaju niż dotychczasowa.

Napisz zaraz gwałtownie do domu, bo sam teraz nie mogę a pewnie się już niepokoją i odprawiają nowenny na moją intencję. Kochani – zdaje mi się, że już tak dawno byłem pomiędzy Wami i że wiele się tam zmieniło, choć to pewnie złudzenie.

Czy czytali mój ostatni list Edziowi? Byłoby to nieroztropnie i całkiem niepotrzebne, bo jak widzicie z niczym nie lubię się taić, więc czasem może się znaleźć co nieprzyjemnego.

Po Rozwadowie a może stamtąd napiszę więcej. Teraz tylko jeszcze muszę wspomnieć o zdrowiu – bo jakżeby inaczej. Prawdę mówiąc (tę zaś zawsze głoszę) trochę się sforsowałem – kilka dni miałem ból głowy – ale już przechodzi.

Robi się wiosna. Da się już chodzić po ogrodzie a to dużo znaczy, zważywszy, że przez kilka tygodni siedziałem jak w klatce z książkami. Teraz już wszystko poszło won a w pokoiku jak w cacku.

Irka pisała – czuje się całkiem niczego (tzn. dobrze) tylko Ciocia b. niedobrze.

Pa, napisz zaraz bez względu na uroczystości Pana Marszałkowskie i połączony z tern brak czasu.

P. Sta pozdrowienia i ukłony. Wszystkim w domu ucałowania

Twój Lojzek

Kraków 18 III1935

Jutro będę miał Mszę św. za Józia – uroczystą z asystą w białym kolorze.

Wszystkie Wasze listy i kartki teraz dopiero porządnie czytam, więc nie dziw się, że może popisałem głupstwa. Przecież o Bełżcu stoi wyraźnie co i jak a ja pytam.

List do Rodziny 2 X 1951 r.

+ Kochani Moi!

Teraz już jakoś regularniej poczta chodzi więc mam nadzieję, że będziemy mieli od siebie częściej wiadomości. Jakieś parę tygodni temu dostałem naraz aż 5 listów i kartkę z tego cztery od Was. Ze Lwowa napisałem ale nie wiem czy to do Was doszło, bo od Jadzi nie mam jeszcze żadnej wiadomości. Chwała Bogu, że sobie jakoś radzicie. Wyobrażam sobie to przytulne mieszkanko z elektryką i wodociągiem. U mnie też narzekać nie można – tylko że elektryka jest na prądzie przerywanym na godzinę kilkanaście razy a wodę trzeba ciągnąć z cembrowanej studni, czym się trudni gospodyni i chłopak będący zarazem zakrystianem. O tych nowych moich urządzeniach nie może nawet opowiedzieć p. J. bo to dopiero po jej wyjeździe wziąłem na wychowanie czy utrzymanie tego sierotę. Jest mi z nim bardzo dobrze, to Chłopak starszy od Ziunka – wszędzie ze mną jeździ i wiele pomaga. Jutro jedziemy razem do Sam, a stamtąd wrócimy do Zdołb. i Równego, żeby wszędzie uczcić św. Tereskę, która jest naszą szczególniejszą Patronką. W niedzielę odpust w Korcu św. Franciszka. W tym dniu czuję się zawsze więcej niż kiedykolwiek tym czym jestem. Dziękuję Ci Maryś Kochana za wiadomości o Braciach. Jest rzeczywiście wiele ciekawego. Napisz jeszcze, jak się ma Aniołek i czy w Krakowie z nim się widzieliście. Gdzie przebywa Bolesław? Myślałem, że przynajmniej On się kiedyś odezwie – pisałem do Niego jeszcze gdzieś przed rokiem. Dostaję natomiast listy od swoich parafian dawnych i nowych – niektóre bardzo serdeczne – ale sam odpisuję mało, bo nie wiem, gdzie mi się czas podziewa. Czasem po prostu nie chce mi się w ogóle o niczym myśleć tylko o tym jednym, żeby spełnić swój obowiązek. Lubię owszem zagrać w szachy czy w tysiąca, przy czym przypominam sobie Walerę i Dublany, czy też inne okoliczności, gdzie się zgrywaliśmy do upadłego. Tutaj o towarzystwach nie ma mowy, choć ludzi oddanych i życzliwych nie brak. Może najwięcej serdeczności – oczywiście Hance, bo Jej w tym nikt nie prześcignie, okazuje mi Z.B. Biedaczka miała okropne przejścia ale przetrwała wszystko i znów nosi głowę do góry. Chodziliśmy z Nią razem na Mostową a potem do Mamy. Takie rzeczy opisuje się w powieściach. Domek nasz cały odrestaurowany aż miło. Z sąsiadów ani śladu prócz Jareckich, u których mieszka jakiś kapłan. Jest tak, jak sobie kiedyś planowaliśmy – cały ogród razem z Gajami i Pacurą otoczony siatką – piękna sadyba a nad nią duma nasz pamiętny kasztan – bo przecież jest jeszcze i wybujał b. wysoko. Wszystko tak jakby czekało. tylko nie płacz Kochanie. Mogiłka zarosła bardzo, ale odszukałem. Trzeba by tam przynajmniej parę godzin przetrwać twarzą w ziemi. Ale byłem krótko – nigdy człowiek nie jest sam – tak sam, żeby na nowo przeżyć dzieciństwo.

Pa, Kochanie. Całuję i ściskam Was Wszystkich serdecznie

Lojzek

List do Rodziny  (grudzień 1959 r. )

+ Kochani!

Trudno mi zabrać się do świątecznego listu. Myślałem, że napiszę Wam już coś pomyślniejszego a tu tymczasem nijak nie wychodzi, choć krok za krokiem idziemy naprzód. A więc sprawa przedstawia się tak, że odnalazłem dalekiego krewniaka (jego dziadek a nasza babka…) Nawet Tato nie musiał go znać, bo to od strony Mamy – a Mama rzeczywiście pochodziła z tych stron. Nazywa się Zujła Marian, ma żonę i troje dzieci, pracuje na kolei i jest prezesem Samborskiego Komitetu Kościelnego. Ma po zmarłej matce chatynkę, którą odremontował i dał mi pokoik. Jest tu cicho, spokojnie i miło. Mógłbym przeżyć jakiś czas i zapomnieć o kłopotach. Cóż, kiedy rozpoczęli starania o pracę dla mnie przy kościele i sprawa powtarza się na nowo. Nie wiadomo, czy długo tu pobędę.

W każdym razie napisz koniecznie Maryś do tego naszego krewniaka życzenia na święta czy N[owy] Rok, bo jest to człowiek naprawdę szlachetny. Może im P. Bóg dopomoże. Ostatni ksiądz wyjechał stąd przed paru miesiącami. Wiernych pozostało parę tysięcy. Modlą się wzdychają za nowym pasterzem, jak i tamci w R[ównem], Serce mi się kraje – ale to mało powiedziane. Papier ni pióro tego nie zniesie. Posyłam Wam ten kościół, w którym teraz czasem bywam. Piękny – kiedyś opiszę dokładniej.

Nie martwcie się. Wczoraj czytaliśmy w liturgii piękne słowa Św. Pawła: „weselcie się w Panu – o nic się nie troszczcie ale w modlitwie i błaganiu z dziękowaniem niech prośby wasze znane będą Bogu. A pokój Boży, który przewyższa wszelkie pojęcie niechaj strzeże serc waszych i myśli waszych”.

Przy opłatku nie powiedziałbym Wam nic innego. Będę jak zawsze z Wami. Teraz bliżej, bo jesteśmy przecież w jednej diecezji – jakby za miedzą.

Pa … Pewnie do nikogo więcej nie będę pisał. Nie wiem, czy też dojdą do mnie jakie świąteczne uśmiechy z oddali. Dawno już zasłużyłem na to, żeby być zapomnianym – ale Wy nie sądźcie o mnie źle.

Podaję adres krewniaka, na który możecie i do mnie pisać:

[tekst rosyjski]

Lwowskaja obi., ul. Sieriednaja 27. Żujła Marian Franiowie

Weselcie się w Panu – Całuję Wszystkich b. mocno

XII 1959 (Sambor)

Lojzek

List do Rodziny  17.1.1968 r.

PJChr.

Kochani!

Wasz siedmioraki list szedł dwa tygodnie może dlatego, że taki zbiorowy a może po prostu w tym Waszym Kluczborku nie wiedzieli co z nim zrobić. Ale wreszcie dostał się w moje ręce i owiała mnie rodzinna atmosfera ciszy i pokoju. To że tak żyjecie jest dla mnie niezmierną pociechą, bo tutaj spotykam niemało rodzinnych tragedyj. A i z Polski pisze mi taki kolego Zbigniew z Lądku, że rozstał się z trzecią żoną – a dwie pierwsze były też nieudane. Co komu wypadnie.

Często przychodzi mi z głębi duszy dziękować za to inne ojcostwo, dzięki któremu rodzina rozrosła się w nieskończoność a człowiek czuje się lekko jak ptak bez gniazda. Szkoda, że nie mogę Wam zaśpiewać tej kolędy, która mnie zawsze wzrusza: „O mój Jezu jakiś mały ubożuchny tak – płaczesz z zimna drżący cały, jak bez gniazda ptak”. Czy znacie to? zaczyna się: „Gwiazdo złota promienista”. Zawsze kojarzy mi się z chudymi palcami P. Frani ze Zdołb[unowa] jak biegają sprawnie po klawiszach towarzysząc starczemu sopranowi.

W tym roku nakolędowaliśmy się trochę choć zawsze mi to mało. Prawie całe Święta spędziliśmy u Marii w Kr. choć i inni nie byli pokrzywdzeni. Sprzyja wszystkiemu w miarę łagodna zima, która dopiero teraz zaczyna się zaostrzać.

Może wkrótce wybiorę się do Zosi, bo już dawno tam nie byłem. Co do tego znaj [omego] z Krak[owa] ja też nie wiem nic konkretnego. Jest natomiast inna sprawa. Trzeba Ci się porozumieć z P. Czajk. L. z Gdyni w tym sensie, że jej siostra Helena Kaczmar mieszkająca w Celinogradzie daje mi potrzebne subsydia a Ty wyrównujesz to P. Leoni. To jest potrzebne na wszelki wypadek, bo przecież z czegoś żyć trzeba a na Waszą pomoc mogę liczyć, jeżeli mnie do Polski nie puszczają. Oczywiście trzeba to dobrze zrozumieć. P. Helena miała już do siostry w tej sprawie napisać.

Poza tym próbujcie mi wysłać w banderoli jakiś kalendarz, bo bardzo bez tego bieduję. Jakaś książka też może się przedostanie – choćby taka „Pascha nostrum” lub coś innego z liturgii. Koledzy dostają.

Ciekawym kiedy przyszły moje życzenia. Nic o tym nie piszesz więc pewnie zastałaś dopiero po powrocie. Do P. Wal[eiy] napiszę. Dzieci uściśnij choć na odległość. To co Jasiek pisze o swoich marzeniach co do przyszłości synka jest b. wzruszające. Oczywiście zawsze o tym będę pamiętał. Powołanie zależy od woli Bożej ale rodzicom przypada wzniosła rola do spełnienia.

Jeszcze raz Wam życzę utrwalania tej pogodnej atmosfery jaką tchnie każde słowo Waszego listu. Teraz odpoczywając po podróży opisz Maryś wszystko dokładnie i po porządku tak jak umiesz. Ja też może pod tym względem się poprawię, choć to trudniej niżby się zdawało. Jeszcze mam kilka listów odpisać a tu już zbliża się kazachstańska północ (po waszemu 7-a wiecz.) i może gosp. dziwią się co tak długo piszę. Znowu trzeba będzie odłożyć nie wiadomo na jak długo a Janka Ostr. się niepokoi, że już pół roku nie pisałem. Skrobnij do Niej parę słów, żeby się nie martwiła.

Pa Kochanie – Wszystkich uściśnij. P. Mar[ię] serd[ecznie]. Braci też – czy jeszcze tam bywasz?

Lojzek

List do Rodziny 1969 r.

Drugi dzień mego pobytu w Tenczynie dobiega końca, trzebaby więc wreszcie coś napisać. Jestem jednakże jakiś ociężały tak, że nawet zaspałem przy telewizji, choć zasadniczo lubię, jak ten pan czy pani laską wyznaczają pogodę. U nas od rana kapie z dachów, z czym doskonale zgadza się mój nos, zwłaszcza przy wstawaniu. Jest to już dawna historia – i w szpitalu nie było lepiej. Gorzej, że dokucza mi żołądek i byle co mu szkodzi. Zaniechałem już nawet przyjmować lekarstwa. O. Remigiusz radzi wszystko zarzucić, jeść pomarańcze i chodzić na przechadzki. To ostatnie trudne było dotychczas do zrealizowania, bo wczoraj prawie cały dzień przegadaliśmy, a dzisiaj niedziela więc wszyscy byli zajęci oczywiście oprócz mnie. Mszę św. odprawiłem w kaplicy domowej a potem byłem na sumie w kościele. Odprawiają na razie jeszcze w kaplicy, która przypomina mi do złudzenia moje kościoły w Dermance i Starej Hucie. Lud też pięknie kolęduje jak tam. Po obiedzie O. Remigiusz, który tu proboszczuje wyjechał na parę dni do Krosna, a ja zostałem sam z drugim ojcem, który odpowiada mi charakterem, również jak ja spędził szmat życia na tułaczce, tylko że po Niemczech. Obsługuje nas dobra gospodyni Marysia, z której się dziś naśmialiśmy, bo przepieprzyła mi rosół. Podobno O. Remigiuszowi jest to do smaku, ale też wygląda on sobie świetnie.

Rudolf takie samo chuchro jak ja, ale pracuje wiele i jest bardzo przedsiębiorczy. On to wydrukował mi adres na kopercie, ż czego możecie wywnioskować, że Tęczyn [Tenczyn] nie jest pozbawiony środków kulturalnych choć nie ma w nim nawet poczty, która znajduje się pięć km. dalej. Autobus na Zakopane przejeżdża tędy często. Z Krakowa jedzie blisko półtorej godziny. O. Hieronim nie mógł mnie odwieźć, bo samochód w zimowym czasie niesprawny. Towarzyszył mi w autobusie O. Albin. Było zupełnie ciepło. Teraz również w pokoju jest dobra temperatura, ponieważ kaflowy piecyk bpalają cały dzień.

Chciałem jeszcze do kompletu opisać Wam rozkosznego burka, który towarzyszy mi na schodach i jest równie niedołężny, ale brak już czasu i papieru. Myślę, że i ten list będzie dołączony do archiwum, trzeba więc zachować odpowiednią powagę. Wy jednakże napiszcie tych parę obiecanych słów odpowiedzi nie krępując się niczym, bo będę czekał. Jeżeli przyjdzie jaka poczta do Was, czy do Kazików, czy też do klasztoru, to mi odeślijie, ale najpierw zaznajomcie sie z treścią, żeby nie przesyłać Bania-luków.

Tenczyn, 11.1.1969

Całuję Was Wszystkich Wujek

List do Rodziny – 19IX1974 r.

+ Kochani!

Znalazłem się niespodzianie w szpitalu we Lwowie. W noc Św. Jańską (29) u P. Otkowej przyszedł gwałtowny wybuch krwi, wskutek czego „skoraja pomość” [pogotowie – tekst rosyjski] zawiozła mnie do lecznicy inwalidów woj[ennych], bo tam były wolne miejsca. Wszystko to odbyło się nagle i niespodziewanie. Śmierć jeszcze raz przeszła mimo, a może się tylko zatrzymała. Choć mi o tym nie mówią i stosują różne leczenie, mam duże podejrzenie na [o] raka – a to sprawa krótka. Jeżeli zechcecie się ze mną zobaczyć, wyślemy zaproszenie do P. Zofii lub Teresy Sawkównej. Nie przeżywajcie tego tragicznie. Każdy musi przejść przez ten próg prędzej czy później, najważniejsza rzecz, żeby nie nieść z sobą ciężarów.

Cieszę się, że Tomek dobrze a u Mietka wszelkiego rodzaju skrzywienia leczcie zawczasu. Ciekawym, czy odszukaliście Zb[igniewa] Martynowskiego. Jego adres ma pewnie Albin w Krakowie. Moglibyście coś niecoś o mnie opowiedzieć, bo nie raz się o mnie dowiadywał. Do Albina napiszę równocześnie. Będą się za mnie modlić. Kto wie, co P. Bóg jeszcze przeznaczy. Tutaj opieka jest staranna, otoczenie miłe. P. Otkowa wszystko mi przynosi. Piszcie na Jej adres Leśna 15a.

Lwów, 19 DC 74

Serdecznie Was Wszystkich ściskam i całuję razem z dziećmi

Wujek