W kilka dni po następnej – w 2018 roku już 41-ej – rocznicy śmierci ojca Serafina odwiedziłem Równe. To przepiękne, ciekawe miasto, ale dla mnie szczególnie interesujące przede wszystkim z powodu miłości, jaką darzył je ojciec Serafin. W latach 1945 – 1958 Kaszuba był proboszczem kościoła świętego Antoniego – jedynej otwartej świątyni katolickiej w Równem. Przymusowo usunięty i wydalony przez władzę radziecką, rozpoczął duszpasterstwo wędrowne: odwiedzał wiernych na całym terytorium Kraju Rad. Jednakże to, iż był zmuszony opuścić Równe, nie oznaczało, że opuścił swoich parafian. Przez cały czas, aż do śmierci, Serafin Kaszuba kontynuował troskę o parafię rówieńską, ukrywając się, jak partyzant, przed organami władzy. Dla mnie był to wzruszający moment – znaleźć się tam, gdzie jeszcze ocalało tak wiele śladów bytności tego wędrownego pasterza. Oczywiście, przez ostatnie sześćdziesiąt – siedemdziesiąt lat niełatwo je odnaleźć na ulicach i w przejściach, na podwórkach i w domach, które zaznały dotyku historycznej zmiany epok i pokoleń.
Jednak największym cudem dla mnie stało się odkrycie tych śladów w sercach wielu ludzi. Nie dał rady zatrzeć ich szybki czas historii, skoro bezpiecznie przechowuje je wdzięczna pamięć wiernych. W rozmowach z ludźmi, którzy osobiście spotykali ojca Serafina, zauważyłem widome znaki jego obecności pośród nich.
W rówieńskiej świątyni spośród wmurowanych w ścianę pamiątkowych tablic, wyróżnia się bardzo widoczna tablica z płaskorzeźbą ojca Kaszuby i napisem w dwóch językach. Zapalone przy niej świece – to znak miłości i pamięci wdzięcznych parafian, którzy, przychodząc do świątyni, zapraszają tym gestem swego świętego kapłana do swoich modlitw.
Jak nietrudno domyślić się, odnalazłem świadków życia Serafina Kaszuby właśnie w parafialnej świątyni. Ksiądz Władysław, następca [od czasu rozpadu ZSRR] ojca Serafina, z wielką miłością i sumiennością chroni pamięć o Czcigodnym Słudze Bożym. Z radością zaoferował swą pomoc we wskazaniu osób, które w ten czy inny sposób zetknęły się z Serafinem, i usilnie prosił wszystkich, którzy znali ojca Kaszubę, by pozostali dla przeprowadzenia rozmowy. Pozostało około dziesięciu osób.
Kiedyś, w 1958 roku, rówieńska parafia liczyła kilkuset parafian. W 1977 roku – w roku śmierci ojca Serafina – było ich jeszcze bardzo wielu. Teraz w Równem pozostało kilkadziesiąt osób, które znały go osobiście. Kiedy osoby te dowiedziały się o tym, że jestem z tego samego zakonu, co i ojciec Kaszuba, przed kościołem utworzyła się mała kolejka. Każdy ze świadków chciał opowiedzieć o swoim spotkaniu z „ojcem”, nie zważając na to, że [od spotkań z nim] minęło dużo czasu. Najważniejsze było to, co zakotwiczyło się w ich pamięci, a teraz było na ich ustach. Zauważyłem, że najczęściej opowiadają o nim jako o „ojcu Kaszubie”. Wszyscy wiedzieli, że to ojciec Serafin, ale bliskim i normalnym dla nich był ten zwrot, który kiedyś słyszeli z ust starszych i zapamiętali z dzieciństwa – „ojciec Kaszuba”.
„W 1955 roku ojciec Kaszuba udzielił mi potajemnie ślubu w kościele. W 1958 roku chrzcił moje dzieci – wspomina Łukomska Władysława, córka Stanisława. – Moja teściowa, Aleksandra Łukomska, od 1960 roku jeździła z nim wszędzie, gdzie było trzeba: do Kazachstanu i do Leningradu, i do Lwowa. Ojciec Kaszuba miał do niej wielkie zaufanie. Wiele razy bywało tak, że – niespodziewanie dla mnie – teściowa zbierała rzeczy i wyruszała w drogę z ojcem Serafinem. Ja pytam ją: – Mamo, dokąd wy jedziecie? A ona odpowiadała w pośpiechu: – Potem ci powiem. Była z nim wszędzie tam, dokąd jechał. W 1937 roku mój mąż stracił tatę na skutek represji z rąk władzy radzieckiej. Bał się utracić ojca Serafina. Mówił: – Mamo, staraj się być blisko Serafina, żeby go nie zabrali. Powtarzała mu: – Wszystko będzie dobrze, wszystko się ułoży. Moja teściowa była oddana działalności. Kiedy zatrzymywała się w Równem, ojciec Serafin często pisał do niej listy, czasami bardzo krótkie: Oleńko! Serafin jest w takim a takim miejscu. Czasami bywał u nas w domu. Pamiętam go młodego i [również] wtedy, gdy był w starszym wieku. Próbował się trzymać, nie zważając na chorobę. Wypił szklankę herbaty, coś przekąsił – i dalej w drogę. Nie zatrzymywał się na długo. Czekali na niego ludzie, bo bardzo wielu potrzebowało kapłana”.
Bardzo się ucieszyłem, usłyszawszy te słowa od pani Władysławy – kiedy z jej wspomnień dowiedziałem się o jednej z wielu „przewodniczek” i „przewodników” – wiernych druhów ojca Serafina, którzy towarzyszyli mu w apostolskich podróżach. To była szczególna grupa jego parafian, a można nawet powiedzieć – przyjaciół. Zawsze oddani sprawie, do jakiej ich zapraszał Serafin, czekali na najmniejszy znak swego ukochanego pasterza, żeby wyruszyć w drogę i być przy nim w jego apostolskich wędrówkach.
Kontynuowałem moje spotkanie ze świadkami życia ojca Serafina w Równem. Kilka osób cierpliwie czekało w kolejce przed kościołem, pragnąc podzielić się swoimi wspomnieniami o ojcu Kaszubie. Niektóre z nich były dziećmi, kiedy posługiwał w rówieńskiej świątyni:
„Gdy miałem siedem lat” – dzielił się ze mną następny świadek, pan Eugeniusz, „to ojciec Serafin udzielił mi Pierwszej Komunii Świętej. Po tylu latach niewiele pamiętam o ojcu Kaszubie, ale zapadło mi w pamięć, że zawsze pragnął dopiąć celu; był bardzo dobrym, cudownym kaznodzieją, miał silną wiarę i uczył nas wierzyć w Boga. Modlę się do ojca Serafina o pomoc w różnych sprawach”.
Tylko kilka spotkań małego chłopca z o. Serafinem po tylu latach pozostawiło po sobie takie piękne wspomnienia!
Następną [osobą] była Anna Szeciuk, córka Wacława. Wzruszona wspominała:
„Chodziłam na Mszę Świętą z babcią do prywatnego domu w nocy. Babcia powiedziała mi: – Obejrzyj się, córuś, czy nas ktoś nie śledzi. Weszłyśmy do pokoju, a tam pośrodku stoi o. Serafin, taki przyjazny i dobry. Rozdawał Komunię Świętą. Pamiętam, że zawsze kładł na moją głowę dłoń i błogosławił mnie. Ojciec Kaszuba był ubrany w habit, taki sam, jak u Was. Nie widziałam go w innej odzieży. Serdecznie mnie ściskał. Miałam wtedy jedenaście lat. Potem, za jakiś czas, babcia dużo płakała i opowiadała mi, że ojciec Serafin musi dużo wędrować. Że jemu mówią niczym pastuchowi na koniu, żeby pasł owce, chociaż on jest chory i w podeszłym wieku. I wiele płakała. – To ten ojciec, który udzielał ci Pierwszej Komunii Świętej, próbowała mi przypomnieć. Miał jasne, czyste, niezwykle dobre oczy. Takiego go zapamiętałam, gdy byłam dzieckiem. Modlę się przez jego wstawiennictwo o uzdrowienie mojej córki, proszę go o pomoc”.
Wśród tych, którzy pozostali na rozmowę ze mną, był także pan Czesław Chytry. Wspominał: „Ja bardzo dobrze znałem ojca Serafina Alojzego Kaszubę. Pierwszy raz spotkałem go, kiedy na początku 50-tych lat minionego stulecia mama przyprowadziła mnie do kościoła świętego Antoniego (teraz tam jest filharmonia). Tam, w 1946 roku, o. Kaszuba mnie ochrzcił. Garnęły się do niego dzieci. Fotografował się z nimi na placu przed świątynią. Często przechodziłem obok świątyni i widziałem, jak ojciec Kaszuba szedł do swojej plebanii na ulicę Gogola. Pamiętam też, jak w 1956 roku prowadził procesję pogrzebową z Haneczką Dynakowską, oddaną katechetką parafii i tajnie kontaktującą ojca Serafina z oddalonymi parafianami. Pamiętam, jak w 1976 roku przyjeżdżał z Syberii i Kazachstanu. Twarz ojca Kaszuby była bardzo wychudzona, miał na sobie tani sweter, tanie spodnie i bardzo zwyczajne buty. Wtedy w domu sióstr Adamowskich na ulicy Dubieńskiej, niedaleko od naszego cmentarza, przyjąłem z jego rąk Pierwszą Komunię Świętą. Pół roku przed śmiercią ojca Kaszuby byłem obecny na Mszy świętej, jaka odprawiał w innym miejscu naszych tajnych zebrań – u nieżyjącej [obecnie] Kwiatkowskiej. Między innymi była tam też Maria Łozińska, siostry Adamowskie i inni ludzie. W 1977 roku, na początku września, widziałem go ostatni raz w mieszkaniu na ulicy Dworżeckiej obok więzienia. Choroba dawała o sobie znać. Miał wygląd bardzo wynędzniałego człowieka. Jego głos był już słaby, jednak, nie zważając na wszystko, jeszcze pół roku posługiwał, spalając się do końca. Ja do końca mych dni będę pamiętać ojca Serafina Alojzego Kaszubę, tego niezwykle ofiarnego i całkowicie oddanego Bogu i Kościołowi kapłana”.
Następnym świadkiem była Tamara Ostrowska z miasta Sarny:
„Kiedy narodziła się moja córeczka” – mówi – „bardzo chciałam ją ochrzcić. Dowiedzieliśmy się o tym, że ojciec Serafin ma przyjechać z Kazachstanu, i czekaliśmy na niego. Moja siostra Eleonora wzięła moją córeczkę i przyniosła do prywatnego domu, dokąd przyszedł ojciec Kaszuba. Pamiętam, jak ojciec wszedł przez furtkę, a ja stałam obok płotu i pilnowałam, żeby nikt nie wszedł do domu. Czekam na to, żeby został świętym, i to będzie naszą dumą”.
Pan Bagiński wspomina o Kaszubie w następujący sposób:
„W 1974 roku ojciec Serafin przyjechał do miasteczka Połonne. Chodziliśmy do szkoły razem z moim kuzynem Mikołajem Wiśniewskim. Miałem wtedy 12 – 13 lat, dlatego go dobrze pamiętam. Ze stacji przychodził do domu Wiśniewskich, do wujka Mikołaja i mojej cioci Franciszki. Był skromny; nieco przygarbiony. Często modlił się. Ciocia Frania ciągle zwracała nam uwagę na to, żebyśmy zachowywali się cicho, bo ojciec Kaszuba się modli. Miał troszkę – tak mi się wydaje – choleryczny charakter. Pamiętam jedno wydarzenie. – Oj, już się zbieram, już idę, muszę zdążyć na pociąg… – jakoś ojciec Kaszuba powiedział. Ciocia prędko podała mu śniadanie czy obiad. – Ale ojciec nic nie mówił o tym, że ojciec musi szybko wyjechać, – Nie, muszę, tam czekają na mnie. Ojciec Kaszuba z pośpiechem poszedł na dworzec i… zapomniał walizki. -Oj, zapomniał walizki. Zamówiliśmy taksówkę i dogoniliśmy go na dworcu, żeby przekazać pozostawioną walizkę. Żartował tam z nami (ze mną był tam jeszcze mój młodszy brat). Tak, to zdarzenie pamiętam. Był bardzo biedny, ubrany po świecku. Spodnie trochę podarte. Ale wydawało się, że nie zwracał szczególnej uwagi na swój zewnętrzny wygląd. Nie było widać, żeby on, tak jak kapłan, dbał o to, by wyglądać jakoś elegancko. Często sam przyjeżdżał pociągiem. Odbierał go mój wujek Mikołaj, organista z Połonnego, i prowadził do domu. Wujek miał dom z czterema pokojami, jeden z nich był przeznaczony dla ojca Serafina. Tam spał i modlił się. Kiedy przyjeżdżał do Równego, często zatrzymywał się u pani Heleny Bagińskiej w domu na ulicy Kruszelnickiej, gdzie go przyjmowała. Pani Helena, mama pięciorga dzieci, ryzykowała, odkąd KGB bardzo ją śledziło. Mój wujek Mikołaj opowiadał, jak milicja zabrała ojca Serafina na ulicy i wywiozła poza miasto… Mojej babci, pani Marii Bagińskiej, ojciec Serafin podarował obraz Świętej Rodziny, który teraz znajduje się w moim rodzinnym domu w Połonnem. Ta relikwia, która ma 60 lat, jest mi bardzo droga.”
Słuchając wspomnień tych ludzi, doszedłem do wniosku, że ojciec Serafin działał często spontanicznie i bez wcześniej obmyślanego planu. Świadectwo Pawła i Władysławy Łukomskiej o teściowej Aleksandrze wskazują na decyzje, jakie ojciec Serafin podejmował niespodziewanie. Charakterystyczny dla niego pośpiech i niespodziewane wyjazdy mogły być związane z zaplanowanym z góry grafikiem, ale bardziej prawdopodobne wydaje się to, że przebywając pod presją kontroli służb bezpieki i stale żyjąc w konieczności ukrywania się i częstego zmieniania miejsca zamieszkania, ojciec Serafin nie informował dokładnie o dacie swojego przyjazdu. Właśnie dlatego często kierował się wewnętrznym głosem, jakąś Bożą intuicją albo po prostu słuchał natchnień Ducha Świętego, który mówił mu „wyjeżdżać”. Niemało spotkań z ojcem organizowało się spontanicznie. To jednak nie przeczy faktom, że do wielu z nich przygotowywano się wcześniej.
Tłumaczyła z j. ukraińskiego s. Magdalena, klaryska-kapucynka z klasztoru w Szczytnie