Świadectwo z Kazachstanu

Wspomnienia Pana Leona Ostrowskiego o Czcigodnym Słudze Bożym Serafinie Kaszubie

 (z j. rosyjskiego tłum. s. Taida Lolo ZSAPU)

Poznałem o. Kaszubę w latach 60-tych. Przyprowadziły go do nas potajemnie trzy siostry Koliudowy (Frania, Julia i Maria), żeby odprawił u nas Mszę Świętą. Podczas Mszy Świętej w domu były pozamykane okna, okiennice i drzwi, a to dlatego, że w tych latach jakikolwiek przejaw religijności był ciężko karany, włącznie z więzieniem. Stąd też o przyjeździe kapłana informowano tylko zaufanych ludzi.

Na Mszę Świętą przychodziło około 15, 20 ludzi. Przed Mszą Świętą Ojciec spowiadał wszystkich, przygotowywał do chrztu i do sakramentu małżeństwa. Msza Święta trwała od 3 do 4 godzin, a to dlatego, że Ojciec był chory, źle słyszał i jąkał się. Ojciec przyjeżdżał do nas raz, dwa razy w miesiącu, żeby odprawić Mszę Świętą. W świątecznym czasie o. Kaszuba zaczynał swą podróż (dla odprawienia mszy) ze stacji kolejowej Tajynsza, następnie jechał pociągiem do nas do Szortand i już wcześnie rano odprawiał Mszę Św. Ostatnim punktem był Celinograd, gdzie on dojeżdżał niezwłocznie. Żeby odprawić Mszę Świętą w tych miejscowościach musiał pokonać odległość 400 km. Ojciec zawsze był ubrany nieadekwatnie do pogody, przede wszystkim zimą. Jedyną „zimową rzeczą” jaką miał na sobie był wiosenny płaszcz i watowana kamizelka. Trzeba brać pod uwagę surowość kazachstańskiego klimatu w tamtych latach z mrozami do minus 40 stopni, ze  śnieżnymi burzami i zamieciami. To wszystko  bardzo komplikowało i utrudniało warunki podróży Ojca. On jednak przezwyciężał te trudności, gdyż bardzo pragnął głosić Słowo Boże i miał ogromną miłość do swojej owczarni.

Niejednokrotnie miałem okazję dowozić ojca do Calinogradu, żeby mógł tam odprawić Mszę Świętą. Ojciec odprawiał na peryferiach miasta, w prywatnym sektorze w domu rodziny Posławskich. Oni podobnie jak my przed rozpoczęciem Mszy Świętej zamykali okiennice albo zakrywali okna ciemnymi chustami, zamykali drzwi na klucz, żeby nieżyczliwi ludzie nie napisali na nich donosu.

Mimo tego, że ludzie  starannie ukrywali swoja wiarę i miejsca wspólnych modlitw i  tak  w latach 70-tych oddziały komsomolców dowiedziały się  o kapłańskiej i duszpasterskiej działalności o. Kaszuby. W czasie jego pracy w Kazachstanie nie miał stałego miejsca zamieszkania. Przebywał u swoich parafian. Wiem, że w Szortandach mieszkał u sióstr Koliudowych i u rodziny Pajewskich.

Mniej więcej  w 1975 roku odwołano zakaz sprawowania religijnej działalności przez kapłanów. W tym też roku moja mama Ostrowska Anna Iwanowna z własnej inicjatywy pojechała do Lwowa  do o. Kaszuby i prosiła go, żeby znalazł księdza, który by przyjechał do Szortand. Następnie oni z ta prośbą pojechali  na Łotwę,  do  Rygi, do arcybiskupa. Ojciec Arcybiskup pozytywnie odpowiedział na ta prośbę. Postawił jednak warunki, żeby w Szortandach znaleziono dom dla księdza, gdzie by mógł mieszkać i sprawować sakramenty.

Po powrocie do domu mama opowiedziała o rozmowie z arcybiskupem. Od tego momentu ludzie zaczęli zbierać pieniądze na kupno takiego domu, który w przyszłości byłby naszą Kaplicą. Mama jeździła po wsiach, gdzie mieszkali katolicy z  naszej parafialnej wspólnoty.

Dzięki wspólnym wysiłkom w 1979 roku kupiono dom, w którym przyjezdni kapłani sprawowali Msze Święte i inne sakramenty. Dopiero w 1990 roku do naszej parafii przysłano na stałe kapłana. Był to o. Tadeusz Krzymiński  z Polski.

Kończąc i podsumowując swoje wspomnienia o Ojcu Kaszubie chcę powiedzieć tylko jedno, iż był to człowiek słaby ciałem, ale bardzo silny duchem wzmacnianym przez silna wiarę i niewyobrażalnie wielką Miłość do boga i ludzi.  Przeszedłszy przez liczne doświadczenia, nie załamał się i nie sprzeniewierzył  swojemu przeznaczeniu, swojej misji i powołaniu.

Uważam, że nie będzie przesadą, gdy powiem, że o. Kaszuba stał się  najsilniejszym fundamentem, na którym  stoi nasz kościół  pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny w Szortandach.